wieczorną porą, o lekkim mrozku bogatym w krople deszczu, brygada mych bieszczadzkich bohaterów wyruszyła na ziemie bagniste, niedaleko naszego czerwonego buldożera, by na rzecz fotografii gołębiewskiej potaplać się w błotku, owinęłam więc aparat w siatkę foliową (tą samą która uprzednio chroniła me stopy, przed wodą równie deszczową). Zdjęć miało być na miarę 2 klisz, jednak zły los sprawił, że pojawiła się większość w 1/4.. smutek zagościł wówczas w mym sercu, jednak odczytałam z tej że nie pierwszy raz dotkniętej mnie sytuacji.. winnam ja oglądać świat oczami własnymi, ciałem moim, uczestniczyć w nich, zza szkła mego obiektywu, za mało. Jednak ja tak bardzo boje się, zapomnienia tych wszystkich boskich chwil. Pozostałam na miejscu bitwy, ja me puste klatki i różowy balon, który to otrzymałam od mego boskiego chłopaka najprawdopodobniej ku złagodzeniu bólu brzucha i nerwów za tym idącym. Z czarnymi myślami, że tylko my na świecie sobie dani i ot, po raz kolejny padła na mnie kara, należyta!
ps. raz jeszcze powtórzę, niechaj pójdzie echo..
było to dziesięć najweselszych dni megooo życia! : * dziękuje dziwaaaki!
2 komentarze:
być dziwakiem to jest to
po bieszczadach bujać cały dzionek
rzucać błotem, wapnem pluć,
z rana zgrzytać, jak przepity skowronek !
ciekawy blog! bede zagladac.
zapraszam
Prześlij komentarz